Władysław Ślazyk (1907−1985) – przez 25 lat oprowadzał zwiedzających po kościele Mariackim. W swojej kamizelce i pelerynie ozdobionej tarczami szkolnymi był barwną wizytówką nie tylko bazyliki, ale również całego Krakowa. „Był dla naszego środowiska charakterystyczną postacią, która jakby zeszła z ołtarza Mariackiego i objaśniała jego poszczególne sceny. Uśmiechnięty, spokojny, starszy człowiek z długimi, siwymi włosami wspaniale współgrał ze stwoszowymi figurami” – mówi o nim ks. inf. Bronisław Fidelus.
Władysław Ślazyk urodził się 6 kwietnia 1907 roku w Słopnicach. Syn Macieja i Marii Ślazyków mieszkających w osiedlu Pachutówka. Rodzice swoje dzieci wychowywali w duchu patriotyzmu i wiary. Władysław ukończył przedwojenną szkołę dla nauczycieli w Starym Sączu, a następnie wyjechał do Krakowa, gdzie duże wsparcie otrzymał od swojej ciotki. Był działaczem Akcji Katolickiej i przez pewien czas pisywał do tygodnika katolickiego „Dzwon Niedzielny”. W 1929 roku wyjechał do Lwowa i tam wraz z ks. Michałem Rękasem prowadził Apostolstwo Chorych i Radio dla Chorych. Był również członkiem Cywilnej Obrony Narodowej i pracował w szpitalu polowym na Politechnice Lwowskiej.
Tuż po wybuchu II wojny światowej postanowił wrócić do Słopnic. Od początku zaangażował się w pomoc potrzebującym: ubogim, samotnym i ofiarom działań hitlerowskich. Brał udział w pracach Rady Głównej Opiekuńczej i Polskiego Czerwonego Krzyża. Organizował m.in. pomoc dla ludności wysiedlonej z województwa poznańskiego i uchodźców ze wschodniej części Polski. Dzięki pracy na kolei uniknął wywózki na przymusowe roboty do III Rzeszy, a także pomagał w przewozie dzieci. Uratował ich ponad 40. Po klęsce powstania warszawskiego opiekował się osobami chorymi na tyfus. 21 kwietnia 1945 został powołany w skład Gminnego Komitetu Opieki Społecznej w Tymbarku. Za swoją działalność był ścigany przez gestapo, i nawet po wojnie do 1947 roku ukrywał się w lasach.
Pod koniec lat 40. pracował w Powiatowym Komitecie Opieki Społecznej w Nowym Sączu,
a następnie został nauczycielem w miejscowości Czyrna koło Krynicy, gdzie uczył łemkowskie dzieci. W międzyczasie był wielokrotnie nachodzony przez UPA. Potem objął posadę w szkole podstawowej w Kamienicy. Był tam opiekunem harcerstwa i Koła PCK, prowadził świetlicę, bibliotekę i czytelnię. W rodzinnej miejscowości został powołany na przewodniczącego miejscowego zarządu PCK i doprowadził do powstania Ośrodka Zdrowia. Po powrocie do Krakowa pracował w Zakładzie dla Nieuleczalnie Chorych im. Brata Alberta, a następnie w Bibliotece Jagiellońskiej przy opracowaniu zbiorów zabezpieczonych.
SAMARYTANIN I WERNYHORA
Na początku lat 60. został powołany przez ks. inf. Ferdynanda Machaya do pracy w kościele Mariackim jako kustosz świątyni i ołtarza Wita Stwosza. Był kawalerem, ale przez większość życia wychowywał i kształcił dzieci swoich sióstr. Mimo że nie miał swoich dzieci to jednak miał ich całą gromadkę. Otaczał je miłością i opieką, co było bardzo widoczne, nawet tutaj w kościele Mariackim, gdy przyprowadzał je ze sobą – wspomina ks. Jan Pasierbek. O odwiedzinach w tym miejscu pamięta Grażyna Łapa-Ślazyk – siostrzenica: Spędzałam z wujkiem najwięcej czasu, graliśmy razem nawet w filmach. Bardzo często zabierał mnie ze sobą do kościoła Mariackiego i pokazywał jego piękno. Władysław Ślazyk był także inicjatorem i fundatorem pomnika poświęconego 32 ofiarom hitlerowskich represji zamordowanym 17 lipca 1944 w Słopnicach. Wielokrotnie występował w filmach jako statysta. Zagrał m.in. w „Historii żółtej ciżemki” Sylwestra Chęcińskiego, „Z dalekiego kraju” Krzysztofa Zanussiego czy w „Weselu” Andrzeja Wajdy. Jak mówi siostrzeniec ks. Józef Ślazyk: Wujek Władek był znany i lubiany w Krakowie i całej Małopolsce, bo był prawdziwym patriotą i szlachetnym człowiekiem, świętym i nietuzinkowym krakowianinem i słopniczaninem, nazywanym w Krakowie „Wernyhorą”, a w Słopnicach „Samarytaninem”, bo nikomu nie odmawiał pomocy i wielu ludziom pomagał. Zmarł 30 kwietnia 1985 roku i spoczął w ufundowanej przez siebie kaplicy cmentarnej w Słopnicach.
KUSTOSZ
Po II wojnie światowej, po wielu latach starań ks. Machaya w 1957 roku ołtarz Wniebowzięcia NMP powrócił do kościoła Mariackiego. Obiekt znany na całym świecie przyciągał osoby, które nie tylko traktowały go jako symbol sakralny, ale także jako unikalny, najwyższej klasy światowej zabytek. Ruch turystyczny wówczas w bazylice nie był wprowadzony, nie było też przewodników. Całymi dniami kościół był otwarty, przychodzili wierni na modlitwę, ale pojawiały się także grupy szkolne ze swoimi nauczycielami, żeby zobaczyć wnętrze, ale przede wszystkim ołtarz. Ks. Machay postanowił wówczas poprosić o pilnowanie porządku i zajmowanie się ołtarzem Władysława Ślazyka. To zadanie z wielką pasją wykonywał przez 25 lat.
Władysław Ślazyk przez te wszystkie lata gorliwie dbał o dzieło Wita Stwosza i inne wspaniałości mariackie. Jak wspomina ks. infułat Bronisław Fidelus – Władysław był bardzo przywiązany do ołtarza i zdawał sobie sprawę z jego wielkości i tę wielkość przekazywał innym. Nie był historykiem, ale we wspaniały sposób objaśniał najważniejsze fakty związane z ołtarzem. Mówił z uczuciem, uzmysławiał społeczeństwu jaką to dzieło jest bezcenną wartością dla naszego narodu. Ale przede wszystkim przekazywał pewne podstawowe prawdy wiary, które turyści mogli odczytać
z poszczególnych scen jako dowód naszej wiary i wiary naszych ojców. A dodatkowo mówił, że tego ołtarza nikomu nie oddamy. Każdej grupie powtarzał, że Amerykanie chcieli kupić ten ołtarz i dawali tyle złota za niego ile waży, jednak spotkali się z odmową.
Był także swoistego rodzaju przewodnikiem mariackim. Starał się o to, aby każdy gość czuł się w bazylice jak najlepiej. Do cudzoziemców mówił choćby kilka słów w ich ojczystym języku. Najczęściej było to dzień dobry czy witam, ale już przez to na samym początku stwarzał przyjazną atmosferę. Zbierał także podpisy wszystkich ważnych osobistości przybyłych do bazyliki. W jego notatniku znajdują się „autografy” m.in. kard. Wyszyńskiego, kard. Wojtyły, Olafa Palme, Andrzeja Wajdy, czy innych do których nawiązywał podczas powitań grup szkolnych: Był tu szach Iranu, był tu cesarz Heile Selassie, królowa belgijska, Robert i Edward Kennedy, był tu generał de Gaulle, prezydent Francji Pompidou, premier Jacques Chaban-Delmas, minister Robert Schuman, 40 generałów francuskich i 30 ministrów ze wszystkich państw świata. Dzisiaj wy tu jesteście. Dzięki temu ostatniemu zdaniu, wszyscy odwiedzający bazylikę czuli się wyjątkowo.
EDUKATOR
Jednak to wizyty dzieci i młodzieży były dla niego niezwykle ważne, cieszył się ich obecnością i ciekawością świata. Prosił, aby zostawiali mu szkolne tarcze, które później przypinał na swoim ubraniu. Przez te 25 lat zapełnił nimi kamizelkę i dwie peleryny. W bazylice chodził w kamizelce, natomiast pelerynę zakładał na duże uroczystości. Pamiętam jak na procesji św. Stanisława z Wawelu na Skałkę szedł tuż za krzyżem i wszyscy patrzyli na Niego ze zdziwieniem. Jednak mimo że zwracał na siebie uwagę i ludzie mogli go uważać za dziwaka to na pewno nie był wariatem. Był bardzo uprzejmy, kulturalny, zawsze uśmiechnięty, kłaniał się pięknie. Był postacią mile wspominaną przez tych, którzy przyszli zwiedzać kościół Mariacki – mówi ks. Fidelus. Taki sam obraz postaci niezwykle barwnej i sympatycznej kreuje ks. Pasierbek: był człowiekiem interesującym, rzucającym się w oczy. Szanowanym przez wszystkich, nie tylko przez młodzież i dzieci, chociaż to od nich pamiątki tak chętnie zbierał i później przypinał na ubraniach. Trzeba o takich osobach pamiętać.
Władysław Ślazyk – „kustosz” ołtarza Wita Stwosza i całego dziedzictwa fary krakowskiej przez 25 lat swojej działalności zyskał wielką sympatię wśród osób odwiedzających bazylikę Mariacką. Był prekursorem funkcji przewodnika po tej krakowskiej farze. Symbolem tego są dwie peleryny i kamizelka tak licznie ozdobione szkolnymi tarczami – prezentami od dzieci i młodzieży. Można powiedzieć, że tym, kim był Świętosław Milczący, zwany Błogosławionym w dobie renesansu, tym dla wielu był właśnie pan Władysław.
(Źródło: strona internetowa www.mariacki.com)